poniedziałek, 4 lipca 2016

od Charlotte

Żywa dziewczyna o pustym spojrzeniu przyglądała się w ciszy czerwonej martwej sukience.

Siedziała na pokrywie od śmietnika w alejce ciasno złączonych ze sobą bloków, pozostawiających niewielką przestrzeń dla przypadkowego (lub też nie) przechodnia. Ze ścian schodziła tania farba w kolorze popielatym, a z dachu kapały wielkie krople deszczu, powtarzające co jakiś czas ten sam irytujący rytm. Mrużąc swoje oczy o kształtnych obwódkach i długich rzęsach, niezauważalnie ocierała jedną nogę o drugą, wydając przy tym charakterystyczne dźwięki. Tuż przed nią, na zimnym chodniku leżała czerwona sukienka z czymś, co zapewne przypominało kiedyś ciało, a tuż obok znajdował się wózek w irytującym kolorze fuksji. A raczej to, co z niego zostało. Barwy fuksji nie było już prawie wcale, zastąpił ją przyjemny odcień karmazynowy. Po chwili z włosów dziewczyny spłynęła stróżka czerwonej, klejącej się cieczy, torując sobie drogę prosto przez jej lewe niewzruszone oko. Zmusiło ją to do zaprzestania swojego zajęcia i przyjrzeniu się bliżej temu widokowi.
- Ciekawe... Co się stało...?
Cóż, pamięta na pewno, że wracała już dzisiaj do domu. Była zmęczona i śpiąca, miała wyjątkowo irytujące i uciążliwe zlecenie od Aozaki'ego spod piątki, na dodatek jej bezimienny i niewdzięczny kot znowu olał ją jak tylko dała mu rano tuńczyka z puszki. Beznadzieja. Później... zmęczona szła już ulicą, kiedy nagle zaczęło padać. Zirytowana jeszcze bardziej tym wszystkim, już chciała rzucić się pędem prosto do ciepłego kocyka i gorącego kubka kawy, kiedy nagle poczuła, że jest głodna. Przeraźliwie głodna. Cóż, trudno się dziwić. Kiedy ona tak właściwie ostatnio coś jadła...? Półtora... nie, dwa miesiące temu? Była tak zaaferowana pracą dostawcy, że musiała widocznie zapomnieć, że sama też od czasu do czasu musi coś zjeść. Ale wtedy... pojawił się problem. Była na ulicy, na środku chodnika. Było niby pochmurno, ale był też środek dnia. Wokół pełno nieproszonych świadków, policja może się gdzieś czaić, z inspektorami na czele. I wtedy usłyszała t o . Terkot kółek wózka i nuconą kołysankę. Wózek w oślepiającej fuksji skręcał w tą cieśninę bloków, w której miała się za chwilę znaleźć. Z tyłu wózek pchała kobieta o alabastrowej cerze i wystających kościach policzkowych. Dziewczyna o pięknych, lśniących czarnych włosach zauważyła ją właśnie ze względu na denerwujący , wyróżniający się kolor fuksji. Do tego kołysanka, którą nuciła kobieta. Tak, ta kołysanka była równie irytująca. Bez zastanowienia poszła za nimi do tej ciemnej uliczki. A potem...
- ...Ich zjadłam, co? – Stwierdziła obojętnym, lekko zaskoczonym tonem, jakby sama była zdziwiona takim obrotem spraw. Ognista kula zwana słońcem zaczęła już zachodzić, rzucając czerwony blask na jej jasną skórę, niczym rozpalone żelazo.
Skończywszy już swoją retrospekcję całkowicie, Charlotte Charpentier, wyciągając swoje zwinne dogi do przodu, zeskoczyła gwałtownie ze śmietnika, lądując stopami prostopadle na nierówno ubitą ziemię. Cóż, nie miała już nic tu do roboty. Jej ubranie było w stanie tragicznym; włosy lepiące się od krwi, materiał bluzki (do niedawna jeszcze białej) całkowicie przylegał do ciała, co tylko jeszcze bardziej utrudniało jej ruchy. Teraz, jak tak o tym sobie pomyślała... nie może przecież wyjść tak spokojnie na ulicę, prawda? Przebrać się, umyć włosy. Ale gdzie? Przez dosłownie moment jej głowę nawiedziła myśl o wykorzystaniu deszczówki. Dla jej zahartowanego ciała lodowata woda to pikuś. Nie pomyślała o tym jednak wcześniej, a zjawisko atmosferyczne, tak samo szybko, jak i nadeszło, tak i odeszło. Poza tym, nie miałaby nawet do czego jej zebrać. Wrócenie do domu w tym stanie byłoby co najmniej idiotyczne, w końcu jej dom znajdował się jeszcze spory kawałek stąd. Przebycie go z dala od ciekawskich spojrzeń nie byłoby w ogóle możliwe. Jedyną jeszcze w miarę logiczną opcją byłoby Anteiku, szczęśliwie znajdujące się o rzut beretem od jej obecnego punktu położenia. Choć nie miała najmniejszej ochoty sprawiać staruszkowi Yoshimurze jakichkolwiek problemów, nie miała zbyt wiele opcji do wyboru.
Westchnąwszy przeciągle, nadęła policzki niczym chomik gromadzący zapasy i lekko podskakując, ruszyła w stronę przytulnej kawiarenki. Przeskakując między kolejnymi mokrymi płytami chodnika, znaczyła rozmywane w kałużach krwawe ślady podeszew butów. Ulice szczęśliwym trafem były puste, pozbawione jakiejkolwiek zbłąkanej duszy. Lekko oświetlane przez skąpo rozstawiane latarnie, sprawiały wrażenie tajemniczej krainy skąpanej w złocie. „Czerwona ważka leciała wysoko, wysoko”, zanuciła Charlotte ze słodkim uśmiechem na ustach. „Gdzie lecisz, czerwona ważko? Twoja rodzina jest daleko, daleko. Nie dosięgniesz nieba, czerwona waż-ko. Jesteś smutna, czerwona ważko? Samotna? Twoja rodzina nie-żyje. Czy to boli, czerwona ważko? Smutna ważka leci wysoko, wysoko. Samotna ważka leci wysoko, wysoko. Słońce spaliło skrzydła czerwonej ważki. Samotna ważka umarła, u-ma-rła. Nie martw się, czerwona w a ż k o. Spotkasz się ze swoją rodziną, rodziną. Będziecie szczęśliwi w nie-bie.”
Niebo całkowicie już zostało pochłonięte przez krwawe światło zachodzącego słońca, kiedy Charlotte zaprzestała nucenia kołysanki kobiety o wystających kościach policzkowych, zatrzymując się gwałtownie tuż przed tylnymi drzwiami Anteiku. Pokonała trzy stopnie, przeskakując z jednej nogi na drugą. Odczekawszy chwilę, zacisnęła dłoń w piąstkę wielkości jabłka i zastukała nią energicznie do starych, ze złażącą farbą i skrzypiącym progiem, drzwi. Raz. Dwa. Trzy. Po chwili krzątaniny i stukania dochodzącego z budynku usłyszała zgrzyt zamka i przez szparę w drzwiach dostrzegła staruszka Yoshimurę.
- Dobry wieczór – Rozpromieniona uśmiechnęła się, ukazują swoje śnieżnobiałe zęby. - mogłabym na chwilę skorzystać ze składziku na tyłach kawiarni?
Pan Yoshimura w milczeniu zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, po czym zrezygnowany westchnął. O nic nie pytając pokiwał głową na znak zgody i wpuścił ją do środka. Cóż, o nic pytać nie musiał. Sytuacja ta nie zdarzała się po raz pierwszy, i, prawdopodobnie, nie ostatni.
- Przepraszam za najście – Charlott zdjęła mokre buty i ułożyła je prostopadle do ściany.
- Twoje ubrania są w tej samej szafce, co zawsze. Weź je i skorzystaj z łazienki. Za chwilę zaparzę gorącą kawę, rozgrzejesz się.
- Dziękuję, staruszku Yoshimura. Jak zwykle, jesteś strasznie miły. - Uśmiechnęła się ironicznie, częstując pana Yoshimurę swoim zwykłym, chłodnym spojrzeniem. Jej oczy wcale się nie śmiały. – ale wiesz, nie wszyscy są tacy mili. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że inni mogą wykorzystać twoją dobroć?
- Nawet jeśli, ty jej nie wykorzystujesz – odparł spokojne, zamykając skrzypiące drzwi na pokryte rdzą klucze – czy nie mówisz tego właśnie dlatego, że się o mnie martwisz?
- hah, kto wie?
Tak jak się spodziewała po staruszku Yoshimurze, szybko ją rozgryzł. Cóż, w końcu zbyt dużo czasu z nią spędził, by nie wiedzieć o takich rzeczach. Na początku ta jego dobra dedukcja i umiejętności obserwacji były dla Charlotte solą w oku. Nienawidziła tego, że komuś udało się ją rozgryźć. Ale staruszek Yoshimura jest inny. Nawet jeśli nigdy nie spytał o jej przeszłość, zachowuje się, jakby rozumiał, że to ta właśnie przeszłość wycisnęła na jej duszy piętno goryczy, którą teraz ona właśnie przelewa na osoby w swoim otoczeniu. Nigdy jej niczego nie wypominał ani nie osadzał, nawet jeśli jego poglądy na dany temat znacznie się różniły. To właśnie lubiła w nim najbardziej; był miły i wyrozumiały, ale nie oczekiwał tego samego po innych. Cóż, z początku wydawało się jej inaczej.
Weszła do małego składziku na końcu korytarza. Były tam różnego rodzaju półki i szafki, kilka słoików z kawą, mini drewniany stolik w lewym rogu. Przez jedno jedyne okno wpadało karmazynowe światło zachodzącego słońca zniekształcone przez śnieżnobiałe żaluzje. Trzecia dolna szafka od drzwi, tak jak myślała. Świeżo uprasowana sukienka z odnowionymi złotymi guzikami, uprana, schludna, marszczona biała bluzka, do tego czarne rajstopy zapinane na pasek. Mimowolnie uśmiechnęła się, wpatrzona w tak dokładnie przygotowane ubranie. „Prawie tak, jakby to był... mój dom...?” Jej myśli bezwiednie zawędrowały na ten jakże przyjemnie kuszący tor.
Wtem usłyszała skrzypienie drzwi. Ktoś właśnie wchodził do składzika. Pan Yoshimura...? Nie, uprzedził ją przecież, że będzie parzył kawę.
- Kto...?
Nie dokończyła pytania, nieproszony gość właśnie wszedł.
< ktoś? Sorki że takie długie, chętnie napisałabym więcej, ale zamieszczę to raczej w następnym opowiadaniu ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz