poniedziałek, 4 lipca 2016

Od Kaneki'ego cd. Valentine

Dziewczyna szybko zwraca moją uwagę, każąc mi spojrzeć gdzieś w niebo, gdzie właśnie kierował jej palec. Najpierw spojrzałem na jej rękę, a następnie na niebo. Tam znajdowała się tęcza, kolorowy łuk z siedmioma kolorami. Zacząłem je liczyć. Żółty, pomarańczowy, czerwony, różowy, fioletowy, zielony, niebieski... Zawsze tak robię, aby sprawdzić czy tęcza jest mocno widoczna. W niektórych tęczach są widoczne zazwyczaj z pięć czy cztery kolory, a widowisko ze wszystkimi kolorami, tak mocno nasyconymi barwami, to piękna rzecz jak i rzadko spotykana.
- Przepiękna - odpowiedziałem z uśmiechem.
Po chwili doszliśmy do bloku, w którym mieszkałem. Weszliśmy na trzecie piętro, gdzie otworzyłem kluczem białe drzwi z numerem 8, oraz żółtą tabliczką "Ken". Napis nazwiska na każdych drzwiach był tu normalką, chociaż trzy literowe nazwisko było nieco dziwne. Ogółem "Ken" znaczy z japońskiego "harować" albo "uczyć się", co bardzo dobrze do mnie pracuję. Imię "Kaneki" zaś oznacza "złote drzewo". Czyli tak jakbym był mądrym złotym drzewem. Dosyć dziwnie to brzmi, ale już taki mój los.
Dziewczynę wpuściłem pierwszą do środka. Zdjęliśmy buty, po czym dałem jej kapcie, a sam nałożyłem granatowe z czarnym paskiem kapcie, bardzo miękkie od wewnątrz.
- Czegoś się napijesz? Może zaparzyć ci kawę? - proponuje wpuszczając Valentine do salonu, aby usiadła na fotelu. Tak zaś robi.

<Valentine?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz