piątek, 1 lipca 2016

od Ranmaru do Juuzou


Obudziło mnie jak zwykle to, że moje koty domagały się śniadania. Donośne miauczenie moich trzynastu piękności, ocieranie o moją szyję i delikatny, aksamitny dotyk łapek na brzuchu, kiedy spacerowały mi po łóżku budził mnie co rano. Tak było i tego dnia. Otworzyłem oczy, a moje spojrzenie zetknęło się ze spojrzeniem Aries'a, białego kota o aksamitnym futrze i złotych oczach, i Libry, srebrnej kotki, w której oczach zdawał się falować sam ocean. Uśmiechnąłem się do pupili i podrapałem każdy z trzynastu znaków, by wstać i odprowadzony przez futrzastą, subtelną w swym pięknie gromadkę udać się do kuchni przestronnej.
Podgrzałem mleko w sporym garnku do domowej temperatury, po czym nalałem każdemu z kotów do jego miseczki, kładąc je po kolei na stole. Każdy kot miał swoje miejsce, w końcu im też się coś od życia należy. Potem sam sobie zrobiłem kawę, dokładniej to "karmelowe" latte z posypką "czekoladową", by usiąść ze swoją zgrają do stołu... W rzeczywistości były to zgoła inne rzeczy, których chyba lepiej bym nie opisywał, bo może to niektórych przyprawić o skręt żołądka.
Mm... Pyszna kawa postawiła mnie na nogi. Poszedłem wziąć prysznic, a potem ubrany w luźny szary T-shirt z napisem "ROCK" i nieco za duże, czarne rurki poszedłem do kuchni posprzątać po śniadaniu moich towarzyszy i samemu zabrać się za coś dla siebie.
Machnąłem sobie szybkiego drinka z krwi ghula z gałką oczną z widocznym Kakuganem, by usiąść z nim na kanapie w salonie i odpalić laptopa.
Zalogowałem się do maila i wysłałem wiadomość ostatniemu klientowi, w której przedstawiłem interesującą go sprawę, a potem wziąłem gitarę i zacząłem sobie brzdąkać, bo czemu nie.
Około godziny sobie grałem, a następnie zabrałem się za studiowanie starego białego kruka o chirurgii dziecięcej, którego udało mi się zakupić sprowadzić z Nowej Zelandii. Bardzo mnie wciągnęło, interesowała mnie medycyna, a ta książka była jedną z trzech ostatnich na świecie, więc dodatkowo mnie fascynowała. Co prawda napisana była po łacinie, ale znałem ten martwy język, więc nie stanowiło to dla mnie problemu...


Wieczorem wyszedłem z domu zapolować, dochodziła północ, kiedy skończyłem posiłek. Młody, niedoświadczony Rinkaku źle zrobił wchodząc w mój rewir, co słono go kosztowało... Kończyłem oblizywać palce z krwi swej ofiary, po której nie zostało nic... Już czysty ruszyłem w stronę bardziej uczęszczanej ulicy, jednak kiedy już szedłem ulicą, ktoś osobliwy na mnie wpadł.
Białowłosy chłopak, człowiek, pozaszywany czerwoną nicią na rękach, szyi i nawet twarzy, z radosnym, zaciesznym, wręcz dziecinnym uśmiechem na twarzy. Miał duże, czerwone oczy, a niesforną grzywkę spiętą "trzynastką". Jechało od niego służbami. Czyli trafił mi się oficerek.
- Dobrzy wieczór. - przywitałem się. - Sorki, nie zauważyłem cię. - dodałem puszczając mu oczko.



< Juuzou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz