Nie byłem przekonany co do ucieczki. Trudno było mi zostawić dziewczynę, ale miała rację. On chciał mnie, albo przynajmniej Rize, która jest we mnie, więc gdy ucieknę, on powinien ruszyć za mną i zostawić dziewczynę. Oby. No i wykonałem jej polecenie. Wstałem jakoś na własnych siłach, a gdy poczułem zapach krwi, moje oko pod przepaską się zmieniło. Na szczęście tego nie widziała. Jednak on zauważył, że chciałem uciec. Gdy tylko przeskoczyłem przez gruz, rzucił się na mnie przygniatając mnie do ściany. Zaczął mnie dusić, a Kurumi sprytnie uderzyła go w bok swą kaguną, na co on odleciał parę metrów. Gdy nabrałem powietrza znowu zacząłem biec, ale nie potrafiłem jej po prostu tutaj zostawić. No nie mogłem. Jednak za nm cokolwiek zdążyłem przemyśleć, dach runął na czarnowłosą. Widziałem tylko jak gruz ją przygniata zanim zdążyłem cokolwiek zrobić.
- Kurumi! - krzyknąłem przestraszony, jednak nie mogłem do niej podbiec, gdyż w tym momencie coś mnie przebiło na wylot. To było jego ręka, która wbiła się w mój brzuch.
- Oboje jesteście wkurwi*ący - warknął ocierając twarz z krwi.
Opadłem na ziemie, a oczy zaszły mi ciemnością. Chciałem jeszcze ją uratować, cokolwiek zrobić, ale zamiast tego zamknąłem oczy. Zwymiotowałem krwią, po czym straciłem przytomność.
Obudziłem się... nawet nie wiem jak to mogę nazwać. To nie była piwnica, ani zwykły pokój. Było to pomieszczenie zrobione z metalu, bardzo wysokie jak i szerokie. Po prostu ogromne. Byłem przywiązany do jakiegoś krzesła, nogi i ręce. Jedynie mogłem obracać głową, a krzesło było przyczepione do ziemi. Nie wiedziałem gdzie się znajduje, a rana na brzuchu zniknęła. Byłem jedynie ubrudzony we krwi. Nagle ktoś wszedł, a wielkie drzwi się otworzyły na oścież, a potem zamknęły. To był ten sam mężczyzna, jednak podjeżdżał do mnie z jakimś dziwnym wózkiem okrytym białym prześcieradłem.
- Witaj Kaneki - jego głos był melodyjny, spokojny, a jego twarz zakryta tą samą maską co wcześniej. - Szef uznał, że nie jesteś mu potrzebny. Chciał tylko Rize, więc pobawisz się ze mną - jego głos stał się bardziej ochrypły jak i sadystycznie optymistyczny. Wtedy zabrał białą szmatę z wózka i ukazały mi się... narzędzia.
<Kurumi? Takie brak weny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz