Do późna w nocy ćwiczyłem, zresztą chyba 4 dzień z rzędu, co niestety strasznie się na mnie odbiło wyglądam dziś jak istny zombie i chodzę zresztą równie żywo jak on. Na dodatek dostałem zlecenie gdzieś po drugiej stronie miasta, przejechałbym tą drogę w dobre 5 minut gdyby nie fakt, że samo trzymanie otwartych oczu jest dla mnie istną męką. No cóż w takim razie przejdę się na piechotę. Wychodzę jak zwykle spóźniony dobre 10 minut. "Jak kocha to poczeka" żartuje sam do siebie. Wiem że Pan Akai to gruba szycha dlatego wolałbym nie nadciągać jego cierpliwości kolejny raz z rzędu, dlatego resztką sił zmuszam się do szybkiego kroku jeszcze dwie przecznice i jestem na miejscu. Zastanawiam się jaką broń tym razem będzie chciał. Patrzę w niebo wyjątkowo ładna pogoda dzisiaj. Ani nie za słonecznie, ani nie wygląda by miało padać po prostu perfekcyjnie. W tej pięknej chwili coś uderza wprost w moją pierś. Ledwo co udało mi się utrzymać na nogach, a na mój ulubiony T-shirt ląduje jakiś pieruńsko gorący napój. "Kurna" syczę unosząc oblane miejsce. Patrzę na przyczynę tego zajścia. Nie brzydka ta "przyczyna" myślę sobie. A po chwili wpatrywania podaje jej rękę, bo chyba ma zamiar zostać na tym chodniku na wieki. Po czym podnoszę jej telefon... poprawka podnoszę to coś co kiedyś było jej telefonem, oddaje jej. I wyciągam rękę na powitanie.
- Ren, dzięki za poranną kawę. - uśmiecham się nadal jedną ręką trzymając oblaną koszulkę.
< Fumi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz