- Ja sądziłem, że nigdy mi się to nie uda – odparłem próbując trafić w trzecią cegłę, którą tym razem chłopak podrzucił wyżej i szybciej. Najpierw chybiłem, ale udało mi się ją złapać drugą macką. Jednak to nie było takie trudne. No prawie. Co jakiś czas jednak wszystkie latały mi jak szalone po pomieszczeniu, jakby nie wiedziały co robić. I chociaż ze wszystkich sił próbował je jakoś nakierować, to w żaden sposób mi się to nie udawało, chyba, że miałem szczęście. Tak jak teraz.
Jednak czwartej i piątej nie trafiłem. I tak przez kolejne kilka, aż w końcu Ranmaru znudzony moim niepowodzeniem, rzucił przedmiotem w moją stronę. Przez sekundę patrzyłem jak czerwona cegła leciała w moją stronę, a po chwili osłoniłem się kaguną, rozbijając ją na paręnaście kawałków.
- Jakbyś nie mógł tak od razu – zaśmiał się, a ja tylko się uśmiechnąłem nie spuszczając z niego wzroku. Byłem gotów na każdy jego ruch. Bo coś czułem, że gdybym się teraz zajął czymś innym, dostałbym w łeb. I to mocno.
Kontynuowaliśmy nasz trening, aż w końcu zacząłem rozbijać niektóre cegły, a większość łapałem. Ranmaru widocznie był zadowolony z moich postępów, chociaż nie byłem pewny, czy po prostu do jego głowy znowu nie zawitała myśl, aby mnie zjeść. Najpierw to się szczerze przeraziłem, bo w końcu miał rację. On wiedział, ja wiedziałem. To było wręcz oczywiste, że gdyby chciał, już dawno by mógł mnie zabić i zjeść. A zamiast tego nazwał mnie swoim znajomym, więc chyba nie powinienem się niczego bać, prawda?
- Na dziś wystarczy – oznajmił, po czym wstał i podszedł do mnie. Poklepał mnie mocno po plecach, że prawie poleciałem do przodu. Zaśmiał się cicho pod nosem i ruszył do wyjścia, a ja za nim.
- I jak mi poszło? – byłem ciekaw.
Był już środek nocy. Gwiazd nie było widać, nawet księżyca. Zapewne było pochmurno, ale nie padało. Zrobiło się dosyć chłodno i gdy tylko wyszedłem na zewnątrz, przeszły mnie dreszcze. Schowałem kagune i zakryłem oko przepaską, którą zdjąłem wcześniej. Znowu widziałem świat jednym okiem i musze przyznać, że było to nieco uciążliwe. Z łatwością mógłbym wpaść na słup, gdyby stał blisko mnie po lewej stronie. Jedyne co nam oświetlało drogę, to lampy przy chodniku, którym kroczyliśmy. Ranmaru miał schowane ręce do kieszeni i z podniesioną głową wracał do siebie. Ja za to patrzyłem przed siebie, lekko wyprostowany, chowając dłonie w bluzie.
- Nieźle jak na pierwszy raz. Ale bez motywacji jesteś beznadziejny – zaśmiałem się, a chłopak posłał mi lekki uśmiech. Miał rację. Byłem beznadziejny, dopóki w jakiś sposób nie wyciągnął ze mnie mojej kaguny, ani nie przemienił oka.
Każdy z nas poszedł do siebie, pożegnaliśmy się na rozwidleniu. On poszedł dalej chodnikiem, a ja przeszedłem przez pustą ulicę, w której działały jedynie światła dla samochodów. Obecnie świecił się kolor czerwony, a dla mnie zielony. Po kilku minutach znalazłem się w swoim starym mieszkaniu. Wziąłem prysznic, wypiłem kawę i się przebrałem piżamę. Położyłem się na łóżku. Była godzina druga w nocy i miałem zamiar przespać się chociaż pięć godzin. Tyle mi starczy.
Ranmaru miał zaskakującą regeneracje. Zaraz po uderzeniu wstał, jakby to nie on wylądował na ścianie i to nie jemu się połamały wszystkie kości. Był wręcz wspaniały w tej kwestii. Chciałbym kiedyś też tak umieć, może wtedy bym mniej się bał?
Po zamknięciu oczu, nic ni się nie śniło. To była bardzo spokojna noc, którą zakończyłem około siódmej nad ranem, gdyż Hide postanowił odwiedzić starego kumpla. Zapukał do drzwi i nie czekając na żadną odpowiedź, wparował do pokoju. Zdjął buty, przywitał się i poszedł zrobić sobie jak i mi kawę. Zawsze tak było, czuł się tu jak u siebie.
- A gdzie ten chłopak… Ranmaru – dodał jego imię po namyśle.
- Pewnie w domu – resztę dnia spędziłem w pokoju z chłopakiem. Dzień był deszczowy i żaden z nas nie miał ochoty wychodzić. Dlatego też bardzo dużo rozmawialiśmy, przyniósł mi także notatki z lekcji. Oglądnęliśmy jakiś film, gdy w końcu nadeszła noc.
<Ranmaru?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz