I znowu poczułem ból, gdy moje plecy zetknęły się ze ścianą. Nie było to przyjemne, wręcz okropne. Ale ja po prostu nie byłem do tego zdolny. Nie potrafiłem nikogo krzywdzić, nawet jeśli tego chciałem. A ona to po prostu wykorzystywała, przejmując chodź w połowie moje ciało i bawiąc się nim, niczym marionetką. Bawiąc się z Ranmaru, specjalnie dając mnie uderzyć. Abym poczuł ból. Abym zmienił swoje zdanie, aby mogła dotrzeć do mojego umysłu.
Słowa, jakie wypowiadał za każdym razem chłopak, były takie ironiczne i przesłodzone, że normalnie można by było zwymiotować. Nie wiem, czy kierował je do mnie, czy do fioletowowłosej. Jednak nie zadałem żadnego pytania. Zamiast tego jęknąłem z bólu, próbując ustać na własnych siłach.
„Teraz twoja kolej Kaneki, skarbie ty mój.”
Spojrzałem na chłopaka, nie mogąc się w żaden sposób ogarnąć. Wyczuwałem jego słodką krew, jej woń znajdywała się w powietrzu, jak tlen, bez którego nie można żyć. Moje kagune latało na boki dalej jak szalone, dwie pary macek wyciągniętych z moich pleców były skierowane w kierunku Ranmaru, latały jak oszlaąłe na boki. Jakby chciały się do niego dobrać, a ich właściciel tego nie potrafił. Nie umiał spełnić ich prośby. Nie umiał się nimi posługiwać, jak małe dziecko, które nawet nie umie używać normalnie nóg, aby chodzić. Chociaż one tego chcą. Jego twarz była pozbawiona jakichkolwiek skrupułów. Bez żadnego współczucia. Tylko radość, ironia, śmiech – zabawa do upadłego. Może i dosłownie.
„Jeśli coś zaczynasz, musisz to skończyć.”
Wstałem zrezygnowany z ziemia, że kiedykolwiek uda mi się użyć tego cholerstwa, które mam wbite w plecy. Patrzyłem z delikatnym strachem jak i zrezygnowaniem na chłopaka, by po chwili z zamkniętymi oczami zacząć na niego biec. Tym razem to byłem ja.
„Teraz twoja kolej Kaneki, skarbie ty mój.”
Chłopak z łatwością wykonał unik, by po chwili po prostu podstawić mi nogę. W tym czasie spróbowałem go zaatakować kaguną, ale on z łatwością ją złapał, po czym znowu mną rzucił o ścianę.
- Nie wiedziałem, że można być aż tak beznadziejnym – zaśmiał się ironicznie.
I znowu ten ból. Echo odbijające się w mojej głowie, niczym cwał czarnego konia. Puls narastający w kręgosłupie, jakby zaraz miał się złamać. Ale zamiast tego znowu leżałem na ziemi, na czworaka, ciężko oddychając. Czułem jednocześnie strach przed bólem, zrezygnowanie, jak i sam wstyd, że w ogóle go o to prosiłem. Ale skoro już coś zacząłem trzeba to skończyć.
I zaczynamy od początku. Najpierw krótki biec w jego stronę, by po chwili uderzyć go pięścią w brzuch. Zamiast tego to on mnie uderzył, ale w plecy. Opadłem na czworaka na zimnym betonie, a moje kagune ruszyło na niego. Zwykły ruch i zaatakowałem samego siebie.
„Ofiara. Bezbronna i żałosna ofiara.”
- Może jednak się pobawię z Rize – tym razem się nie zaśmiał, tylko stwierdził z uśmiechem. Nie wiem, czy mówił to na serio. Bałem się w jakikolwiek sposób odezwać.
Ponownie wstałem, już ledwo stojąc na własnych nogach. Czułem się okropnie, całe moje ciało przeszywał ten cholerny czarny koń. Tylko pulsujący ból, echo w głowie, mrowienie…
I znowu rzuciłem w niego bronią. Tym razem skutecznie. Zapewne się tego nie spodziewał, a ponieważ ruch był szybki i nagły, został rzucony o ścianę. A strach się rozrastał. Tym razem zacząłem się bać tego, że chłopak ze chce mi oddać. Dwa razy mocniej, gdyż w końcu udało mi się go trafić. I to bez dziewczyny. Słyszałem jedynie jej brawa i śmiech w głowie, jakby była ona tylko moim wyobrażeniem. Z jednej strony radość, że w końcu udało mi się, chociaż raz. Pierwszy raz, może i ostatni. Ale z drugiej strony, czy Ranmaru się nie wścieknie i mnie nie zaatakuje? A jeśli tak, to czy pożre moje kagune jak tamtych ghouli?
Patrzyłem tylko jak się wyłania z pod szarej chmury dymu.
<Ranmaru?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz