Trzeba przyznać, to pytanie lekko mnie zdziwiło. Ale w pewien sposób też uszczęśliwiło. To na serio bardzo miłe ze strony tego gościa, najpierw pokazał mi to miejsce, teraz oferuje posiłek. Cóż, taka okazja nie zdarza się często, więc czemu by się nie zgodzić?
- W sumie to chętnie. Naprawdę bardzo dziękuję. - powiedziałam.
- Spoko. - Mruknął tylko. Ciekawe czy zawsze brzmiał na takiego znużonego.
Usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku i rzuciłam okiem na menu.
No tak, można by się tego spodziewać. Zupy, pierogi, kotlety sojowe, sałatki. W końcu to wegetariańska knajpa. Ale jadłospis to oni mają ubogi.
Kelner podszedł i wziął zamówienie. Chciałam żeby koszt mojego śniadania wyniósł jak najmniej, więc zdecydowałam się wziąć zestaw najtańszych pierogów i do tego jakąś sałatkę. Pozostało tylko czekać.
W pewnym momencie moją uwagę przykuł mały, stary telewizor, wiszący na ścianie. Leciały właśnie wiadomości. Mówili coś o napadach ghuli na ludzi. Zresztą prawie jak zawsze. Ja jakoś nigdy nad tym głębiej nie myślałam.
Wtedy kelner przyniósł posiłek. Obsługa nawet szybko się z tym uwinęła. Nie było to danie pierwszej klasy, lecz przynajmniej dawało mi pewność, że nie umrę z głodu. Ledwo powstrzymałam się od dzikiego rzucenia się na jedzenie. Nie jestem jakimś okropnym obżartuchem bez kultury osobistej, ale byłam bardzo głodna. No i jak się mieszka z samym psem, to nie trzeba przykładać większej uwagi do manier.
Posiłek smakiem bił wygląd na głowę, jednak nie był jakiś szałowy. Zamieniłam parę słów z blondynem. Nie dowiedziałam się o nim co prawda za wiele, jednak dość mnie zainteresował i dobrze czułam się w jego towarzystwie. Wtedy mnie uderzyło. Dalej nawet nie znałam jego imienia. I sama w ogóle się nie przedstawiłam. W sumie... Co mi szkodzi?
- Hm... Tak sobie myślę, - zaczęłam trochę niepewnie - że w sumie to ja się nawet nie przedstawiłam... Jestem Fumi.
<Michael?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz