Czułem, że sprawiłem nie małą przykrość dziewczynie, która, jak później się okazało, wyciągnęła do mnie rękę w geście przywitania... choć w sumie... po takim delikatnym chucherku, jak ona, wstyd było powiedzieć, że oczekiwałem plaszczaka w mordę na dzień dobry. Jednak tak właśnie było. Bałem się każdego człowieka i moja reakcja była odruchem... tak, jak każdy stara się zetrzeć plamę z ubrania osoby, która pobrudził lub kobiety, która daje w mordę komuś, kto bez jej pozwolenia dotyka jej ciała. Nie chciałem... nie robiłem tego specjalnie.
Dziewczyna była bardzo ładna, wręcz piękna, olśniewająca... promieniowała od niej dobroć i życzliwość i choć czułem, że nie zrobi mi krzywdy, to nie mogłem się przełamać, by choć trochę odpłacić jej za tą otwartość. Wyglądała, jak taka dobra leśna nimfa.
- Jestem Valentine – och, jak bardzo to imię skojarzyło mi się z miłością. Walentynki i te sprawy... święto miłości, wszędzie serduszka i czerwony. Jednak to imię wydało mi się znajome właśnie przez to skojarzenie. Poczułem takie trochę deja vu... pomyślałem sobie, że już kiedyś podobnie skojarzyłem to imię i że już gdzieś je słyszałem. Zacząłem przyglądać się czarnowłosej, aż w końcu odnalazłem w jej twarzy tą samą dziewczynę, którą również widziałem w kawiarni, w której pracowałem, tyle że w stroju służbowym.
- Znam Cię, też pracujesz w Anteiku – mruknąłem prawie, że niesłyszalnie. Dziewczyna spojrzała na mnie pełnym zaciekawienia spojrzeniem, jakby nie wierzyła w to, co słyszy. Skrzywiła się nieco w geście niedowierzania, ale zaraz zadała mi pytanie.
- Chyba nie pracujesz tam długo, hm? - pokręciłem przecząco głową. Rzeczywiście... pracowałem tam dopiero od kilku dni i raczej starałem się unikać kolegów z pracy, mimo że wydawali się być radośni faktem, iż mają w drużynie kogoś nowego. Ja jednak nie podzielałem ich zdania. Wciąż przechodziłem wewnętrzne załamanie nerwowe.
- Co robisz o tak wczesnej porze w tej części lasu? - spytała, by zagaić rozmowę.
- Ja? - spytałem głupio. Zacząłem nerwowo bawić się palcami – Spa... spaceruję. A...a ty? - zacząłem się jąkać.
- Przychodzę tu czasami po kwiaty – uśmiechnęła się – Dekoruje nimi kawiarnię, a czasami swoje mieszkanie – spojrzała w stronę kępy białych kwiatów zaraz przy zetknięciu się powalonego drzewa z ziemią.
- T...to ty robisz te p...piękne deko...dekoracje? - spytałem kurcząc się nieco.
- Och – zachichotała – Tak, to ja. Podobają ci się? - pokiwałem tylko twierdząco głową – A ty czym zajmujesz się w kawiarni?
- Ja... ja robię naleśniki – szepnąłem. Dziewczyna znów zachichotała.
- Jestem pewna, że coś więcej, niż zwykłe naleśniki. Dzisiaj masz poranną zmianę? - spytała, jakby z nutką nadziei. Pokiwałem twierdząco głową – To super! Pójdziemy razem... - spojrzałem na czarnowłosą nieco przerażony - ... oczywiście, jeśli chcesz – posmutniała Valentine.
- Może być – odpowiedziałem nieco drętwo, ale starałem się być miłym. Dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Super! Tylko zbiorę kwiaty i możemy iść – powiedziała i podeszła do kępy.
- Pomóc ci...? - spytałem lekko podenerwowany. Dziewczyna zwróciła na mnie wzrok swych fioletowych oczu.
- Jasne... pewnie! Chodź – wskazała miejsce obok siebie. Uklękła na trawie i starannie zrywała każdą łodygę, by była długa, a kwiat na niej ładny. Ja również uklęknąłem i zabrałem się za zrywanie. Starannie układaliśmy rośliny do koszyka, by się nie pogniotły i wytrzymały podróż.
- Masz delikatne ręce – stwierdziła po chwili ciszy czarnowłosa – Rzadko kiedy spotyka się to u chłopców.
- Uhm... - ogarnęło mnie zakłopotanie – Dziękuję – odpowiedziałem wdzięcznie.
( Valentine? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz