wtorek, 28 czerwca 2016

Od Michael'a, c.d. Fumi

Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. Nie umiem żyć z ludźmi. W mojej pracy rzadko kiedy pyta się kogoś o imię, bardziej o miejsce zamieszkania lub rodzinę. Nie czułem się niezręcznie, myśląc o mojej towarzyszce per "ona", ale dobrze było uzupełnić tak ważną informację o niej.
- Mam na imię Michael - przedstawiłem się, nabierając jedzenie na drewniane pałeczki i wkładając do ust. Niesamowicie męczył mnie głód, ale z całej siły powstrzymywałem się przed pochłonięciem całej miski na raz. Można uznać, że jestem na diecie. Nie można szybko żreć, bo metabolizm się rozsypie. 
- Jestem strasznie nieprzyzwyczajony do gadania z ludźmi. Ostatnio nie miewam czasu na spotkania towarzyskie - mruknąłem, patrząc na fragment tatuażu wystający z rękawa bluzy, wyrysowany na nadgarstku brunetki. Fumi wydawała się być podobnie nastawiona do obcych, jak ja. I to było świetne.
- Ja raczej się do tego nie wyrywam - odparła dziewczyna. - Zwykle jest to nieprzydatne do życia.
- Albo wręcz niebezpieczne. Tyle się kręci po samym Tokyo psychopatów, zboczeńców i... - spojrzałem na telewizor wiszący w kącie pomieszczenia, w którym leciały wiadomości, gdzie policjant udzielał wywiadu na temat ghuli - ...potworów. Nie wiadomo na kogo trafisz.
- Mam się zacząć bać? - spytała Fumi, patrząc na mnie uważnie.
- A może ja powinienem? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, unosząc kącik warg w drobnym uśmiechu.
Rozmawialiśmy dosyć luźno, jak na osoby, które spontanicznie zgodziły się zjeść razem śniadanie. Poruszaliśmy lekkie tematy miasta, ludzi, których mieliśmy szczęście lub nieszczęście spotkać na ulicy, ghuli i tym podobnych. Eh. W tym mieście chyba każda, nawet najmilsza konwersacja musiała w końcu zahaczyć o ghule.
Gdy zeszliśmy z ich tematu na kwestię przestępców, poczułem, że coś tu jest nie tak. Na zbyt długo straciłem czujność, a teraz byłem pewien, że ktoś mnie obserwuje. Cóż za refleks. Ktoś właśnie podszedł do mnie od tyłu i pewnie zaraz się przywita.
- Cześć, Brett - odezwał się dźwięczny, niski głos. - Nie spodziewałem się Cię tu znaleźć.
Mój uśmiech - pierwszy, szczery uśmiech od dłuższego czasu - zbladł momentalnie.
- Więc co kazało Ci tu przyjść, Yoshito? - spytałem, nie odwracając się.
- Intuicja - zaśmiał się blady, czarnowłosy facet, wysoki jak na Japończyka. Spojrzałem na Fumi, która wyglądała na dość zaniepokojoną. Cholera, musiałeś się napatoczyć właśnie tutaj? - przekląłem w myślach Yoshito.
- O co chodzi? - wymruczałem, odwracając się do niego i podnosząc wzrok na jego wpatrzone we mnie, błyszczące tłumioną żądzą przemocy, dzikie oczy.
- Może nie rozmawiajmy tutaj? To dość prywatna sprawa.
- Ups. Przeskrobałem coś?
- A żebyś wiedział. Tak przeskrobałeś, że pewien pan zapłacił mi 250 tysięcy jenów za spotkanie się z Tobą.
- To dużo.
- Nie wkurwiaj mnie już - warknął Yoshito. Do moich uszu dobiegł cichy dźwięk przeładowania pistoletu spod jego czarnego płaszcza. Miało mnie to pewnie przestraszyć.
Rozejrzałem się po restauracji. Kilka osób zwróciło na nas uwagę. Najwyraźniej będę musiał wcześniej opuścić lokal i zostawić dziewczynę.
- Co tak sapiesz? - zapytałem złośliwie płatnego mordercę. To go zdenerwowało jeszcze bardziej. Szybkim machnięciem silnej dłoni uderzył mnie w twarz, na moment pozbawiając mnie jako takiej świadomości i wykorzystał to, by złapać mnie za włosy i pociągnąć za sobą.
- Kurwa...! - przekląłem, kopiąc nogami odzianymi w ciężkie, czarne glany i rzucając się z rękami do nadgarstka mężczyzny. W tym momencie już wszyscy na nas patrzyli z niekrytym przestrachem. Spojrzałem ostatni raz na Fumi i z wymuszonym uśmiechem na twarzy odezwałem się: - Przepraszam na moment...
Yoshito wyciągnął mnie przez kuchnię - strasząc przy tym obsługę - i wyniósł przez tylne wyjście. Starałem się trzymać go za rękę, by nie powyrywał mi wszystkich włosów. Rzucił mnie na chodnik i przygniótł mi żebra nogą.
- Jeśli nie pamiętasz, zabiłeś Hu Haru, syna Haruo - powiedział, wyciągając z płaszcza pistolet i kierując go w moją stronę. - Wiesz kim jest Haruo.
- Tak, pracowałem dla niego. Nie chciał mi zapłacić - odparłem spokojnie, próbując zdjąć z siebie jego ciężką stopę, przez którą powoli brakło mi powietrza. - Zaraz przyjedzie tu policja, powinieneś dopaść mnie w jakimś bardziej odludnym miejscu, Yoshito. To bardzo nieprofesjonalne.
- Zamknij się! Dostanę pieniążki za Twoją rękę, jak tylko mu ją przyniosę.
- A gdzie oświadczyny? - burknąłem z urażoną miną.
W tym momencie wykręciłem mu kostkę tak, że z okrzykiem bólu upadł na ziemię. Nie czekając aż się pozbiera, podniosłem się i wyjąłem spod długiej bluzy swój nóż. Pochyliłem się nad nim i przytrzymując nadgarstek w której trzymał broń, przyłożyłem mu go do szyi.
- Nie dostaniesz pieniędzy, więc się nie nastawiaj - powiedziałem. - Pójdziesz grzecznie do domu, albo ja wezmę sobie Twoją rączkę. Jasne?
- Spierdalaj - warknął, kierując spluwę z powrotem w stronę mojej głowy. Samo ramię miał silniejsze, niż całe moje ciało. I pomyśleć, że kiedyś mi się podobał. Nie, nie zniósłbym, gdybym miał być w związku z kimś silniejszym ode mnie.
Z całej siły kopnąłem go w nadgarstek, przez co musiał upuścić broń. Schowałem ją do kieszeni i odsunąłem się na bezpieczną odległość.
- Sayōnara, Yoshito. Nie leż tak zbyt długo, bo Cię zgarną - poradziłem mu i ruszyłem w stronę wyjścia z ciemnej, wąskiej alejki. Zabezpieczyłem jego broń i przyśpieszyłem kroku.
Wspaniały, niezmordowany Yoshito. Zaniepokoiło mnie to, że był taki cichy. Że nie przeklinał do moich pleców. To nie w jego stylu.
Instynktownie odwróciłem się i w ostatniej chwili udało mi się uniknąć strzału z pistoletu. Pieprzony farciarz załatwił sobie dwa. W moim kierunku poleciała seria pocisków. Rzuciłem się do ucieczki - Yoshito rozpoczął pościg.
Nie możemy strzelać na ulicy, nie możemy strzelać na ulicy - powtarzałem do siebie, drżąc ze strachu. Z niesamowitą prędkością przebiegłem kilka ulic, kierując się w stronę obrzeży miasta. Słyszałem za sobą tupot butów wroga. Gonił mnie, ale chyba zdał sobie sprawę, że nie powinien strzelać.
Byliśmy w pieprzonym centrum miasta, otoczeni pieprzonym tłumem ludzi, jak miałem się przed nim obronić?
Wbiegłem do pierwszej lepszej uliczki, pozbawionej cywilów. Schowałem się za skrzynkami na owoce i odbezpieczyłem pistolet, który mu zabrałem.
- Nie uciekniesz, Michael! - usłyszałem. Wziąłem wdech i wychyliłem się z ukrycia, by oddać w jego stronę kilka strzałów. Ku mojej radości, pistolet nie wydał prawie żadnego dźwięku, ponieważ miał nałożony tłumik.
Mężczyzna nadal się zbliżał. Nie oddał w moją stronę ani jednego strzału. Próbując opanować pobudzone adrenaliną ciało, zaczaiłem się na niego z pistoletem w pogotowiu. Gdy powoli wychylałem głowę ponad drewniane skrzynki, strzelił i chybił tylko o kilka centymetrów.
- Ty chory pojebie! - wydarłem się, pełen furii. - Mogłeś mnie zabić!
W odpowiedzi strzelił jeszcze raz. Zagryzłem wargi i wybiegłem z ukrycia i zanim on zdążył się na to przygotować, strzeliłem idealnie w jego wskazujący palec, który trzymał na spuście. Krzyknął i upuścił broń, a ja podbiegłem do niego z wyciągniętym nożem myśliwskim i drasnąłem go w ramię, rozcinając ubranie. Spojrzał na mnie z wściekłością bijącą z ciemnych oczu. Pchnąłem go na ziemię i zaserwowałem kopniaka w szczękę. Powinien się nie podnosić przez jakieś 10 minut.
Szybko uciekłem z miejsca walki i spokojnym krokiem wmieszałem się w tłum. Broń schowałem w bluzie, ułożyłem poszarpane włosy, na twarz przywołałem wyraz pełnej obojętności. Nic się nie stało.
Szedłem w stronę domu, po drodze mijając restaurację w której jadłem z Fumi. Zajrzałem dyskretnie przez oszkloną witrynę knajpy - po dziewczynie nie było śladu. Psa też nie było.

<Fumi? Wybacz, że takie długie i tak późno dodane, mam nadzieję, że się nie pogniewasz c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz