Szedłem najspokojniej w świecie przez miasto, myśląc o tym, gdzie powinienem zacząć szukać nowej pracy, gdy z rozmyślań wyrwało mnie nagłe szturchnięcie w nogę. Instynktownie odwróciłem się z pięścią przygotowaną do zadania ciosu stworzeniu, które uczepiło się mojej łydki, jednak szybko zorientowałem się, że to tylko jakiś pies. Jego szczęście. Cofnąłem rękę i odetchnąłem.
- Czemu mnie straszysz? - mruknąłem, głaszcząc psa po głowie dłonią odzianą w rękawiczkę bez palców.
Pies okazał się być niesamowicie towarzyski, bo zachęcony głaskaniem, stanął na dwóch łapach i oparł się o mnie, sapiąc głośno z wywieszonym jęzorem. Pogłaskałem go za uchem, po czym odepchnąłem lekko.
- Przepraszam, wyrwał mi się ze smyczy... - odezwał się dźwięczny, dziewczęcy głos; spojrzałem w stronę jego źródła i moim oczom ukazała się nieco zdenerwowana, czarnowłosa dziewczyna. Zauważyłem, że kundel ciągnie za sobą smycz przypiętą do obroży.
- W porządku, nic się nie stało - odparłem, zastanawiając się co ze mną jest nie tak, że reaguję agresywnie nawet na zaczepliwe psy. - Masz bardzo towarzyskiego psa.
(Fumi?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz