Kap. Kap. Kap.
Krople szkarłatnej krwi spływały z mojej twarzy i rąk, pozostawiając ciemne plamy na już i tak niezbyt czyste podłoże chodnika w wąskiej, bocznej uliczce. Nie była to moja krew. Odchyliwszy głowę do tyłu, by spojrzeć na szare niebo poczułam jak jej kolejna strużka ścieka mi z kącika ust. Uniosłam dłoń, żeby ją zetrzeć, ale znając życie tylko bardziej ją rozmazałam.
Westchnęłam cicho i z powrotem przeniosłam wzrok na zwłoki leżące przede mną. A raczej na to, co z nich zostało. Co ja z nich zostawiłam. Zbyt długo nie jadłam i oto rezultat. Poniosło mnie. Kiedy już dopadłam swoją ofiarę, nie potrafiłam nad sobą zapanować. Poczułam, że zbiera mi się na wymioty. Przełknęłam ciężko ślinę. W ustach wciąż miałam posmak ludzkiego ciała. Wezbrało we mnie obrzydzenie do samej siebie. Głód był czymś okropnym. Potrafił całkowicie zawładnąć kimś takim jak ja.
Zacisnęłam dłonie w pięści, po czym podniosłam się z brudnej ziemi. Wsunęłam na twarz swoją maskę i zarzuciłam na głowę kaptur bluzy. Odeszłam kilka metrów od swojego "posiłku", a następnie oparłam głowę o chłodną ścianę budynku.
- Mam dość... - wymamrotałam cicho.
W tej samej chwili zaczął padać deszcz. Ponownie westchnęłam. Krople wody mogły ze mnie zmyć chociaż odrobinę brudu i krwi, więc w sumie byłam za to wdzięczna pogodzie. Nagle usłyszałam zbliżające się do mnie kroki. Poderwałam głowę, upewniając się, czy maska należycie trzyma się mojej twarzy. Spięłam się, gotowa do ewentualnej ucieczki lub walki, wbijając wzrok w stronę, z której dochodził odgłos kroków.
< Kto chętny do popisania? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz