No nie powiem, dałem ciała. Nikomu nie pomogłem a jeszcze sam ledwo uszedłem z życiem, dzięki łasce ,, Orła" .Tak poznałem go to był ten sam ghul który wcześniej zabił tych inspektorów. Teraz już wiem że jest to kobieta. Jej głos wydawał się dziwnie znajomy ale w swojej pracy spotykam tylu przypadkowych ludzi, że nie potrafiłem sobie przypomnieć do kogo ten głos należał. Trafiłem do szpitala. W którym miałem zostać pare dni. Mhm jasne. Z samego rana odczepiając od ciała wszystkie kroplówki itd. zerwałem się z łóżka kierując się do wyjścia. Najpierw jednak skierowałem się do gabinetu doktora. Chciałem zabrać wszystkie papiery po mnie żeby nie pozostało po mnie śladu, żebym nie miał kłopotów. Na moje szczęście gabinet był pusty, zabrałem wszystko co ,,moje". A przy okazji zestaw szwów i igieł, które leżały niedaleko. Tym o wiele precyzyjniej i łatwiej będzie mi wyszywać nowe wzory na ciele.
- Rekwiruje to jako dowód w sprawie ..... eeeee.... po prostu rekwiruje. - powiedziałem sam do siebie, napychając kieszenie pudelkiem z igłami i 3 rodzajami szwów. Po czym wesoło bez większej ostrożności opuściłem szpital. Nic prostszego wystarczyło ominąć i tak śpiącą pielęgniarkę na dyżurze.
Wróciłem do mieszkania, wyłożyłem wszystkie rzeczy z kieszeni, również te zabrane ze szpitala. I poszedłem do wielkiego lustra. Wtedy dopiero zobaczyłem jak moje ciało wygląda po wczorajszej walce. No powiem że niezbyt ,,atrakcyjnie". Policzyłem wszystkie siniaki i doszedłem do wniosku że jest ich dokładnie 10. Gdy zacząłem się dokładniej oglądać, zauważyłem głęboką dziurę w ręce. lekarze widocznie nie zdążyli mi jej zaszyć. Chwyciłem więc swój świeżo zabrany zestaw, i sam zacząłem zszywać. Robiłem to dosyć nieumiejętnie bo lewą ręką, i pare razy przez za mocne pociągnięcie rozerwałem szew albo jeszcze bardziej otworzyłem ranę. Gdy w końcu skończyłem runąłem na łóżko i patrząc w sufit myślałem sobie.
Gorzej tej wczorajszej akcji nie mogłem zaplanować. Chyba pora ponownie spotkać się z orłem.
Wyszedłem na ulicę, bo stwierdziłem że nie będę całego dnia siedzieć w domu. Przedemną szła dziewczyna z torebką. Nagle z tłumu wyrwał się jakiś koleś i wyrwał jej torebkę z rąk uciekając w ciemną uliczkę. Nie żeby mi zależało ale nie miałem nic fajniejszego do roboty, pobiegłem za nim. Dziewczyna również biegła tyle że za mną. Wbiegliśmy w ślepą uliczkę. Pierwszy pojawiłem się przy nim , wyciągnąłem nóż i odciąłem mu dłoń w której trzymał torebkę. Ten z wrzaskiem padł na kolana. Krzycząc w niebogłosy:
- Za coś takiego?!!
Podszedłem do niego z tym samym nożem w ręce, zaczął się cofać jak najbardziej mógł, prosząc:
- Nie zabijaj mnie! Ja nie chciałem! Mam dwójkę dzieci, nie miałem za co kupić jedzenia! Błagam!
Uśmiechnąłem się tylko podrzucając nóż w ręce.
-Zbrodnia to zbrodnia. - stwierdziłem podrzynając mu gardło.
Wtedy dziewczyna dopiero dobiegła, zdyszana popatrzyła co się stało.
Schyliłem się po torebke na której dalej była zaciśnięta obcięta dłoń.
Odczepiając rękę i rzucając ją do pobliskiego śmietnika podałem uśmiechnięty dziewczynie torebkę. Z której wypadła maska, ta sama co miał ghul z wczoraj. Co prawda są dosyć popularne ostatnio ale czy to na pewno przypadek? Popatrzyłem na właścicielkę, od razu ja skojarzyłem, to była ta cała Kurumi którą spotkałem parę dni wcześniej.
Kurumi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz