Nosz normalnie miałem ochotę zajebać szczeniaka... Przyczepił się jak rzep psiego ogona i teraz skomli i nie zamierza się odczepić... Może by go tak uciszyć raz, a dobrze? Nie... Wtedy to już by się CCG rozhulało na dobre...
- Juuzou... Śpieszy mi się... - powiedziałem wzdychając jednak spokojnie, mimo iż w myślach garbowałem białowłosemu wariatowi skórę. - Z resztą, nie chcę rozmawiać o Karoku... Już ci to mówiłem... Powiem tyle: myślałem, że go znam, ale się pomyliłem. Bardzo się pomyliłem... - oznajmiłem robiąc pierwszy krok, by go wyminąć. - I nie jestem idiotą, za którego mnie widać masz... Doskonale wiem, że Karoku nie miał żadnej grupy, takie dupki jak on trzymają się same... - dodałem chłodno, ruszając w swoją stronę, by zmieszać się z ludźmi w tłumie...
Następnego dnia wracałem ze spotkania z jednym z klientów. Szedłem sobie mało uczęszczaną uliczką, byłem na niej, uściślając, tylko ja, kiedy usłyszałem zza rogu kroki i głosy rozmowy. Bezszelestnie wskoczyłem na parapet opuszczonej kamienicy na drugim piętrze, chowając się w cieniu winkla... Z prostopadłej uliczki wyszła dwójka inspektorów... W tym białowłosy Juuzou...
- Dobrze sprawdziłeś? - zapytał starszy, którym był bodajże Tokano Domegawa, lat trzydzieści jeden, siedem lat doświadczenia i cztery ghoule rangi A na koncie.
- Przeszukałem wszystkie bazy krajowe i te ogólnoświatowe również. Nigdzie nie ma kogoś, kto tak by wyglądał i nazywał się Ranmaru Kurosaki. - potwierdził białowłosy. Oho. Chyba coś na mnie skurczysyn mały nakablował... Zdjąć oboje? To chyba najlepsze rozwiązanie...
- Może zmieniał wygląd, przechodził operacje plastyczne? - zasugerował Domegawa.
- Sprawdziłem taką ewentualność, ale również w żadnym szpitalu, klinice ani gdziekolwiek indziej nie figuruje osoba o takim nazwisku, pasująca do tego tutaj. - Suzuya pokręcił głową.
- Sprawdziłeś portale społecznościowe, banki? Gdzieś musi przecież być.
- A jednak. On zwyczajnie "nie istnieje". - białowłosy zaznaczył w powietrzu palcami cudzysłów manualny.
Już chciałem skoczyć na dół i po prostu ich zabić, kiedy przed dwójką inspektorów pojawił się zamaskowany ghoul. Maska psa w kagańcu, z czerwonymi znaczeniami pod oczami i przy uszach, miał na sobie kaptur. Nagle z jego pleców wyrosła Kaguna typu Rinkaku, zaatakował Domegawę.
Po kilku minutach starszy inspektor nie żył, a młodszy dostał w głowę na tyle mocno, że był najpewniej nieprzytomny, najpewniej miał pękniętą czaszkę. Myślałem, że tajemniczy ghoul ich teraz oboje zje, ale ten po prostu zniknął. No super... Teraz pierwsze podejrzenia białowłosego padną na mnie, chociaż mogłem liczyć na jego spostrzegawczość, powinien ogarnąć, że to nie mój zapach. Nawet ja nie umiałbym tak dobrze zamaskować swego zapachu, by był aż tak różny, więc nie... nie powinien mnie chyba aż tak podejrzewać... Postanowiłem się wycofać, pewnie niedługo zaroi się tu od ghouli, które chętnie skorzystają z darmowego posiłku.
Jakże cudowny miałem w następnych dniach humor. I Domegawa i Suzuya nie żyli, czyli dwa wrzody mniej. No i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy w przeciągu czterech dni od zdarzenia siedziałem sobie w kawiarni popijając poranną kawę, a nagle jak z czeluści piekieł na krześle przede mną usiadł Juuzou.
- Ohayo, Ranmaru. - przywitał się z szerokim uśmiechem, a ja wewnętrznie spadłem z krzesła.
- Ohayo. - odparłem jednak najnormalniej. Jakim cudem ten kmiot jeszcze żyje się pytam?!
<?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz