Po raz pierwszy pojawiłem się punktualnie w agencji z myślą że Kichi też już jest. No i dupa. Przesiedziałem na nudnej konferencji która trwała godzinę. Mimo mojej walki z samym sobą zasnąłem. Obudził mnie szef z obojętnym wyrazem twarzy. Był przyzwyczajony do takiego zachowania . Zapytał tylko:
- Gdzie twoja dziewczyna?
Popatrzyłem na niego pytająco.
- O ta nowa... ta Kichi .- wytłumaczył.
- Skąd mam wiedzieć? - powiedziałem kładąc z powrotem głowę.
- To twoja partnerka, odpowiadasz za nią bo jesteś w agencji dłużej. Dowiedz się czemu nie przyszła.
Powiedział i odszedł. Wyciągnąłem leniwie komórkę i zacząłem dzwonić. Nikt nie odbierał. Chyba po nią pójdę . Zawsze to jakiś pretekst żeby z tąd wyjść. Więc przeciągnąłem się i wstałem. Szedłem do jej domu spokojnie z rękami w kieszeni, byłem pewny że zaspała tak jak ja to zwykle robię. Drzwi do jej mieszkania były otworzone. Jakby rozwalone. W środku panował nieporządek jak po trzęsieniu ziemi, nagle z łazienki wyszedł kot. Postanowiłem tam wejść. Wszędzie było czerwono a w rogu leżała Kichi próbująca zatrzymać krwawienie. Była nieprzytomna. Podbiegłem do niej ściągnąłem swoją białą koszule i zawiązałem grubo i mocno w miejscu krwawienia. Zadzwoniłem po karetkę.
- Przepraszamy nie damy rady przyjechać pod sam dom. Był wypadek ulica jest zakorkowana. Da pan radę ją dostarczyć parę przecznic dalej?
To chyba jakiś slaby żart. - pomyślałem. Ale powiedziałem:
- Tak.
Po czym rzuciłem telefon na podłogę nie zwracając uwagi czy się rozłączyłem wziąłem Kichi na ręce, i zacząłem biec. Wybiegłem z budynku i biegłem w kierunku wskazanym mi przez ratowników. Było pod górkę, a w cieniu było 40 stopni. Zaczynało mi brakować sił. A koszula nie dawała rady zatrzymywać krwawienia, wtedy zdjąłem jeszcze bluzkę i również zawiązałem na koszuli. W końcu dobiegłem do wskazanego miejsca i podałem, nieprzytomna Kichi lekarzowi.
Wsiedliśmy do karetki. Kierowca jechał tak wolno że mnie szlak trafił. Wskoczyłem do przodu, wyciągnąłem go z miejsca kierowcy i sam na nim siadłem. Nie zwracając uwagę na nic dodałem gazu.
Kichi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz