Spojrzałem na chłopaka i obejrzałem go uważnie od stóp do głowy. On tak poważnie? Chce się uczyć? Ode mnie?
- I niby ja miałbym cię nauczyć walczyć? - spytałem niejako pobłażliwie.
- Miałem taką nadzieję... - odparł ciszej.
- Z takim uległym podejściem sobie, dzieciaku, nie poradzisz. Jesteś zbyt miękki. Zbyt ludzki. Na twoim miejscu po prostu dałbym sobie spokój i żył jak mysz po miotłą w Anteiku... - westchnąłem zakładając ramiona za głowę i zaczynając bujać się na krześle.
- Nie chcę już nigdy więcej, żeby Hide cierpiał... Jemu nie może stać się krzywda... - powiedział pustym głosem.
- Co się tak o niego troszczysz? To twój boy czy co? - rzuciłem unisząc jedną powiekę i patrząc na niego.
- Nie... Ale to mój najlepszy przyjaciel... - zaprzeczył patrząc w parujący kubek.
- Jakoś nie wyglądałeś na zainteresowanego pomocą mu, jak stałeś tam trzęsąc dupę i srając po nogach ze strachu... - odparłem.
- Ja po prostu... - zaczął, ale mu przerwałem:
- Nie tłumacz. Tchórzostwa się nie wytłumaczy. - pokręciłem głową i wstałem. - Będę się zbierał. - oznajmiłem.
- Ale czyli będziesz mnie uczył? - spytał wstając.
- Udowodnij mi, że rzeczywiście ci zależy. Bo póki co wygląda to bardziej jak skomlenie jakiegoś podwórkowego kundla. Pokaż mi, że ci zależy, a nie się płaszczysz. - powiedziałem spokojnie, wzruszając ramionami.
Może i trochę na niego naplułem słownie, ale jak go nikt nie naprostuje, to chłopak będzie bezużyteczną beksą do końca życia. Które takim trybem za długo swoją drogą nie potrwa...
<?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz