Przyjrzałem jej się, by przełknąć kolejny kawałek mięsa, a dopiero potem powiedzieć:
- Lepiej niż wczoraj, gorzej niż tydzień temu... - odparłem oblizując wargi i bielsze od śniegu kły. - Tak swoją drogą, to dzięki za pomoc... - dodałem i wróciłem do jedzenia.
- Oj już mi tak nie dziekuj... - rzuciła jedynie.
Dokończyłem posiłek w ciszy, ale już nie dziękowałem, skoro jej to nie odpowiadało. Okay, rozumiem. Nie chce podziękowań to nie. Nie będę się narzucał. Po śniadaniu ulośnik obiedzie spytałem, czy mogę skorzystać z prysznica. Dała mi ręcznik i pokazała, gdzie ciepła, a gdzie zimna woda, po czym mogłem się w końcu umyć.
Uff...
Jakie to cudowne uczucie móc wziąć taki chłodny, orzeźwiający prysznic...
Z tym, że radość moja nie trwała długo, bo kiedy wyszedłem z kabiny i osuszałem ciało ręcznikiem, który dała mi dziewczyna, znów poczułem się słabo i jak skręca mi wnętrzności. Nachyliłem się nad sedesem i zacząłem wymiotować, a jakże inaczej... No i w ten oto piękny sposób posiłek poszedł się szczekać, podobnie moja forma. I prysznic też stracił sens, bo cały się spociłem. Super. Jak połamany wszedłem znów do kabiny i z krzywą miną znów się umyłem, by w końcu po czterdziestu blisko minutach wyjść z łazienki jedynie z ręcznikiem wokół bioder.
- Emmm... Masz może jakąś koszulkę, szlafrok albo inne coś, co mógłbym założyć? Bo moje ciuchy są upieprzone krwią... - zacząłem wystawiając głowę za drzwi i znienacka wpadłem na Olivię, która chyba cudem nie zaliczyła gleby, a mi chyba cudem nie spadł ręcznik, który w porę złapałem. Ups.
<?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz